wtorek, 2 sierpnia 2011

TAG: One Lovely Blog Award i kilka "spraw organizacyjnych"

Zostałam oTAGowana! :D I jest mi z tego powodu bardzo bardzo miło :) Wyróżnienie otrzymałam od Tusi i Caro, bardzo Wam dziękuję :)



Oto zasady zabawy:

  • Napisz nazwę i podaj link blogera, który przyznał Wam tę nagrodę. Wklej logo na swoim blogu.
  • Napisz o sobie 7 rzeczy
  • Nominuj 16 innych blogów (nie można nominować blogera, który Wam przyznał nagrodę)
  • Napisz im komentarz aby dowiedzieli się o nominacji.

7 rzeczy o mnie, których nie wiecie:

1. Jestem maniakalną pijaczką wszelkiego rodzaju herbat, mamy ich w domu całą szafkę, najróżniejszych rodzajów, aromatów itp. :) Nie straszne mi nawet najgorsze świństwo, a osławioną czerwoną pu-erh (śmierdzącą rybą) piję codziennie po jedzeniu :D i naprawdę mi smakuje!
2. Jestem wręcz niemożliwie roztrzepana i mam sklerozę w stadium zaawansowanym. Potrafię zapomnieć dosłownie o wszystkim, od nagminnego zapominania o urodzinach i imieninach znajomych, poprzez notoryczne zapominanie wzięcia z domu rzeczy, które są kluczowe dla spraw, które wychodzę załatwić, na rzeczach typu umówienie się na spotkanie i zapomnienie o tym, kończąc.
3. Nigdy nie farbowałam włosów, nie licząc pianki koloryzującej na 4-6 myć w wieku lat 13 na koloniach :P
4. Uwielbiam kupować buty! Nie umiem się po prostu powstrzymać, kiedy widzę parę pięknych szpilek i mam w portfelu pieniądze. Co więcej, najczęściej kupuję je przez internet ( z tego też miejsca chciałabym pozdrowić pewną bandę butoholiczek :D).
5. Uwielbiam gotować, a jeszcze bardziej jeść, posunęłabym się nawet do stwierdzenia, że jestem uzależniona od jedzenia - mój TŻ też tak uważa :D Moja ulubiona kuchnia to wszelkie rodzaje kuchni śródziemnomorskiej (szczególnie włoska i grecka). Z każdej podróży zawsze przywożę jakieś inspiracje kuchenne i potem próbuję odtworzyć we własnej kuchni poznane smaki.
6. Jestem uparta jak cholera, jak się na coś uprę to nie ma zmiłuj ;)
7. Uwielbiam studiować! :D

Dość długo zastanawiałam się kogo nominować, jednak większość blogów, która przyszła mi na myśl odpowiedziała już na tego taga, więc zdecydowałam że nie nominuję nikogo ;) Może następnym razem będę szybsza ;)
 
Teraz czas na ogłoszenia parafialne: jak widzicie powróciłam już z wakacji :) A to oznacza, że powoli powracam również do blogowania, chociaż akurat skończyły mi się przygotowane wpisy i zdjęcia, więc pewnie chwilę potrwa zanim przygotuję coś nowego. W każdym razie mam pewien pomysł na serię wpisów, które mogą wyjść dość fajne ;) Również dostałam przed wyjazdem kosmetyki Delia Onyx, moją nagrodę w konkursie, w związku z tym możecie się niedługo spodziewać ich recenzji :)

A na koniec chciałam się pochwalić: postanowiłam, że przez 3 tygodnie na wyjeździe nie będę używać suszarki i osiągnęłam sukces! Mam nadzieję, że moje włosy są mi za to wdzięczne, bo jak patrzyłam na swoją fryzurę to było naprawdę ciężko ;)

piątek, 1 lipca 2011

Ava - glicerynowy krem do rąk i stóp

No cóż, wygląda na to, że bardzo przypadły mi do gustu kosmetyki tej firmy ;)

Krem do rąk i stóp... Początkowo trochę mnie to zdziwiło bo uważam, że skóra na dłoniach i stopach jest zupełnie różna i wymaga różnej pielęgnacji, jednak okazało się, że nie taki diabeł straszny. Choć ostatecznie używałam tego kremu jako kremu do rąk i jako taki będę go recenzować, użyłam go też kilka razy na stopy i uważam, że był całkiem przyzwoity również i w tym zastosowaniu ;)


Krem zamknięty jest w poręcznej tubce, łatwo się ją otwiera, jest też na tyle miękka, że wygodnie jest wycisnąć z niej kosmetyk.

W środku znajduje się dość gęsty, perłowobiały krem. Krem, który wydał mi się początkowo bardzo dziwny, ponieważ gdy zaczęłam smarować nim dłonie wydał mi się bardzo śliski i wodnisty, jednak już po chwili zrobił się dość gęsty i tępy, żeby nie powiedzieć lepki. Na tyle lepki, że jeszcze przez jakiś czas po posmarowaniu moje ręce do wszystkiego się kleiły, a na paznokciach widać było matowy film, który zapewne był również na całych dłoniach, stanowiąc przyczynę lepkości.


Jeśli chodzi o zapach... Cóż, może on niektórych drażnić ponieważ jest trochę dziwny, muszę przyznać, że znam ładniej pachnące kremy do rąk, ale jak dla mnie jest zupełnie do zniesienia, zresztą to tylko krem do rąk, a zapach dość szybko znika.

Za to jeśli chodzi o efekt, jestem naprawdę bardzo zadowolona. Początkowo nie podobała mi się ta dziwna lepkość i chciałam zrezygnować z używania tego kremu, jednak przemogłam się i było naprawdę warto :) Przy regularnym stosowaniu krem świetnie zmiękczył i wygładził moje dłonie, efekt jest dużo bardziej odczuwalny niż w przypadku innych kremów do rąk, których używałam. Co więcej kosmetyk ten daje również doraźna ulgę dla suchych dłoni, która jednak trwa długo, nie odczuwam po 10 minutach uczucia suchości, co zdarzało się przy innych kremach. Zauważyłam też, że teraz moje dłonie mają jakby mniejszą tendencję do wysuszania się - o ile kiedyś tuż po umyciu rąk musiałam je smarować z powodu nieznośnego uczucia suchości, teraz jestem w stanie przez pewien czas wytrzymać bez tego :)

Tak więc polecam wszystkim ten krem, ja osobiście jestem bardzo zadowolona z działania, przyzwyczaiłam się do małych niedogodności związanych z lepieniem się i naprawdę uważam, że są one bardzo małe biorąc pod uwagę świetne działanie :)

Moja ocena: 5,5/6 (odejmuję połówkę za "lepkie rączki" :D)

Czy kupię ponownie? Tak, koniecznie! :)

Skład: Aqua, Glycerin, Stearic Acid, Polyacryamide, C 13-14 Isoparaffin, Laureth-7, Sodium Hydroxide, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Propylparaben, Phenoxyethanol, EDTA, Parfume.

P.S. Nie wiem kiedy teraz uda mi się sklecić jakąś kolejną notkę, ponieważ w nadchodzących dniach będę bardzo zajęta, a potem, 9 lipca wyjeżdżam na wakacje, w każdym razie jestem tu i staram się czytać Wasze blogi ;)

wtorek, 21 czerwca 2011

Ava - aktywny krem pod oczy BIO rokitnik

Dziś kolejny produkt zachwalanej już przeze mnie polskiej firmy Ava Laboratorium. Niezmiennie jestem bardzo zadowolona i cieszę się, że trafiłam na tą firmę.


Krem ten właściwie kupiła moja mama z myślą o sobie, ale postanowiłam go jej podebrać, szczególnie z racji jego dość przyjaznego składu, który wydawał mi się szczególnie kuszący dla delikatnej skóry pod oczami. Właściwie jest to mój pierwszy krem pod oczy używany regularnie i na poważnie, wcześniej jedynie używałam kilku próbek w okresach "okołosesyjnych" kiedy z racji małej ilości snu moje oczy nie wyglądały zbyt pięknie.

Produkt opakowany jest w niewielką, estetyczną tubkę z małą dziurką umożliwiającą dozowanie odpowiedniej ilości kosmetyku. Ogólnie podoba mi się to opakowanie, jedyne co mi trochę przeszkadza to lekko tandetny zgrzew, no ale umówmy się, że w środku ma się znajdować dobry kosmetyk, a to co na zewnątrz jest już trochę mniej ważne ;) W środku mamy 25 ml kremu, za cenę ok. 20 zł (już niestety nieco więcej niż inne produkty Avy, ale warto, same zaraz zobaczycie ;)).


Zgodnie z instrukcją na opakowaniu, należy nanieść na skórę wokół oczy niewielką ilość kremu, po czym kiedy się wchłonie, zetrzeć nadmiar zwilżonym wacikiem. Przyznam się od razu, że tak nie robię, bo najzwyczajniej w świecie mi się nie chce, a że stosuję krem wyłącznie na noc, w niczym to nie przeszkadza. Pod makijażem taki niestarty krem prawdopodobnie by się trochę zrolował, więc na dzień jednak polecam stosowanie się do instrukcji.


No dobrze, ale co z działaniem? Jak dla mnie super :) Od razu powiem, że w sumie nie mam wielkich problemów z workami pod oczami, ciemnych cieni nie mam praktycznie wcale, więc nie wiem jak krem by sobie z tym radził, ale jak na moje potrzeby sprawdza się doskonale. Przede wszystkim wygładza i nawilża delikatną skórę pod oczami, sprawia że rano spojrzenie jest nieco świeższe i mniej zmęczone, a małe zmarszczki na dolnej powiece mniej widoczne. W połączeniu ze swoim przyjaznym składem (brak parabenów) krem daje mi świadomość, że robię coś dobrego dla swojej twarzy i być może nie zestarzeję się na Babę Jagę :D

Dodam jeszcze, że mojej mamie również ten krem bardzo przypadł do gustu, a myślę, że ją, jako posiadaczkę cery dojrzałej jest znacznie trudniej zadowolić w tej kwestii :)

Moja ocena: 6

Czy kupię ponownie? Tak, zdecydowanie! :)

Skład: Aqua, Glycerin, Vitis Vinifera (Grape) Oil, Sea Buckthorn Extract, Hydroxyethyl Acrylate Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Isohexadecane, Polysorbate 60, Carrageenan Gum, Butyrospermum Parkii, Sodium Dehydroacetate, Parfum, Xanthan Gum, Aloe Barbadensis Leaf Juice, EDTA.

środa, 15 czerwca 2011

Nail Paint by Barry M - Limited Edition Pink

Dzisiaj recenzja drugiego lakieru Barry M z mojej kolekcji - Limited Edition Pink.


Kupiłam go zachęcona pozytywnymi wrażeniami po użyciu odcienia Raspberry i... właściwie to nie jestem aż tak bardzo zadowolona jak spodziewałam się być.

W buteleczce tradycyjnie mamy 10ml, lakier posiada wygodną zakrętkę i dość długi pędzelek. Niestety okazuje się, że lakiery te mają zazwyczaj nieco krzywo przycięty pędzelek (pojedyncze, lekko wystające włoski), co mnie osobiście trochę przeszkadza w dokładnym pomalowaniu paznokci. Początkowo myślałam, że jest to wada jednej, konkretnej, posiadanej przeze mnie sztuki, ale teraz kiedy mam więcej kolorów, widzę że niestety lakiery Barry M już tak mają. Tak czy inaczej da się to przeżyć, szczególnie ze względu na świetne krycie - jak zwykle u Barry'ego :) Na upartego wystarczy jedna warstwa, ja zawsze kładę dwie. Niestety przy nakładaniu lakier trochę smuży, tzn. nie widać tego kiedy się patrzy na kolor, ale warstwa na paznokciu nie jest gładka pod względem faktury (to mnie nieco zdziwiło, bo przy Raspberry nic takiego nie zauważyłam).


Kolor to intensywny róż, jednak jeszcze nie z tych odblaskowych, taki w sam raz na wiosnę czy lato, kiedy mamy ochotę na kolorowe paznokcie :) taki trochę barbie ;)

Jeśli chodzi o trwałość to trochę się zawiodłam - tradycyjnie szybko ścierają się końcówki, chociaż tutaj, przy dość jasnym kolorze akurat to nie jest widoczne i nie przeszkadza, za to lakier dość szybko zaczął odpryskiwać i to już niestety jest sporą wadą.

Poniżej swatche:

W świetle dziennym:
 
Z lampą błyskową:

Jak widzicie kolor jest bardzo ładny i chyba to jest największą zaletą tego lakieru ;) Wadą z pewnością jest wspominana przeze mnie już dostępność - angielska strona producenta, lub w Polsce sklep internetowy BeingEco.

Moja ocena: 4,5 - na 5 trochę za słabo pod względem trwałości, ale ogólnie to dość fajny produkt.

Czy kupię ponownie? Szczerze mówiąc nie wiem. O ile po wypróbowaniu Raspberry miałam ochotę na więcej lakierów Barry M, o tyle teraz, po zapoznaniu się z kolejnymi dwoma kolorami, poważnie zastanawiam się, czy chcę próbować kolejne. Jednak akurat ten odcień różu jest moim letnim, lakierowym must have, więc jeśli nie znajdę nic lepszego w tym kolorze to pewnie skuszę się na kolejną butelkę :)

A czy Wy miałyście kiedyś do czynienia z lakierami tej firmy? Jakie są Wasze wrażenia?

Rozdania, rozdania! :)

W tym miesiącu dziewczyny szaleją i rozdają na prawo i lewo ;) Oto co można zgarnąć i u kogo:

Rozdanie u Siulki, TU - do wzięcia same cuda:

Rozdanie trwa do 9 lipca.


Rozdanie, a raczej dwa u Smieti, TUTAJ i TU, wspólnie z firmami Mary Kay i Synesis, oto nagrody:





Rozdanie z Mary Kay trwa do 22 czerwca, rozdanie z Synesis do 25 czerwca :)


Rozdanie u Shevy, TU, do wzięcia:

Zgłoszenia do 30 czerwca.


Rozdanie u Farfallebelle, TUTAJ, a w nim same cudeńka ;)

Trwa do 1 lipca.


I ostatnie rozdanie u Antii, TU, pierwsza nagroda wygląda tak:

Jest również i druga, równie fajna :) Rozdanie trwa do 29 czerwca.


To by było na tyle, uffff ;) Tymczasem wracam do swoich zajęć, a jeszcze dziś powinna pojawić się nowa recenzja :)

niedziela, 12 czerwca 2011

Essence - SOS nail care balm

Będąc ostatnio w naturze, jak zwykle utknęłam na dłuższą chwilę przy szafie Essence, a że szukałam akurat czegoś na suche skórki wokół paznokci wpadł mi w oko ten balsam. Chwilę wahałam się czy nie lepiej wziąć olejku, ale on z kolei nie obiecywał pielęgnacji skórek, więc ostatecznie wybrałam balsam.

 

Zgodnie z zapewnieniami producenta, jest to balsam odżywiający i nawilżający suche skórki i paznokcie. Jeśli chodzi o paznokcie to oczywiście nie liczyłam na żaden efekt, bo na moje pazury prawie nic nie działa, nawet słynny Nail Tek potrzebował na to dużo czasu, ale pomyślałam, że może poprawi się dzięki temu stan moich skórek. Zresztą za ok. 9 zł można próbować :)

 

Balsam ma gęstą, dość dziwną konsystencję. Wydaje mi się, że rozpuszcza się w wyższej temperaturze, tzn. sam w sobie jest biały i zawiera dziwne "gluty", ale kiedy go wcieram w paznokcie wydaje się rozpuszczać i być bardziej oleisty. Niestety po posmarowaniu nim paznokci balsam zostaje za skórkami i z boku paznokci, tworząc brzydki biały nalot - z tego powodu nadaje się on do smarowania wyłącznie na noc, aczkolwiek biały nalot po pierwsze w ogóle się nie wchłania przez ten czas, a po drugie za nic w świecie nie chce się zmyć podczas normalnego mycia rąk (ja swoje co rano szorowałam szczotką).

 

Mimo wszystko, postanowiłam przetrwać te wszystkie niedogodności, oczekując jakiegoś działania - tu niestety również się zawiodłam. To znaczy, nie tak do końca, bo jednak jakieś drobne działanie było, ale według mnie wyłącznie doraźne, wystarczył jeden wieczór bez smarowania i skórki znowu stawały się suche, zresztą po posmarowaniu też wcale nie były jakieś ekstra nawilżone, jedynie w miarę zadowalająco. Mimo to wytrwale smarowałam się tym balsamem przez dłuższy czas z nadzieją na pojawienie się jakiś efektów - nic z tego. Niestety stwierdzam, że te kosmetyk to bubel :( Działanie jest zdecydowanie za słabe jak na niedogodności, które trzeba znosić, żeby je w ogóle zobaczyć. 

Moja ocena: 2 (dodałam jeden punkt tylko za to, że jednak jakiekolwiek działanie było)

Czy kupię ponownie? Nie, nie i jeszcze raz nie. Stracone pieniądze.

Skład: AQUA (WATER), CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CETYL ALCOHOL, PROPYLENE GLYCOL, PALMITIC ACID, STEARETH-21, GLYCERIN, STEARIC ACID, BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA BUTTER), DIMETHICONE, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL, POLYACRYLAMIDE, C13-14 ISOPARAFFIN, LAURETH-7, DISODIUM EDTA, PANTHENOL, SIMETHICONE, PROPYLPARABEN, METHYLPARABEN, PARFUM (FRAGRANCE), HEXYL CINNAMAL, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, CITRONELLOL, LINALOOL, ALPHA-ISOMETHYL IONONE, HYDROXYISOHEXYL 3-CYCLOHEXENE CARBOXALDEHYDE, HYDROXYCITRONELLAL, CI 17200 (RED 33 LAKE), CI 77891 (TITANIUM DIOXIDE)
lub
AQUA (WATER), CETEARYL ALCOHOL, GLYCERIN, GLYCERYL STEARATE, ISOPROPYL PALMITATE, OCTYLDODECANOL, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, PALMITIC ACID, STEARIC ACID, BUTYROSPERMUM PARKII (SHEA BUTTER), ALLANTOIN, BISABOLOL, PANTHENOL, UREA, CETEARYL GLUCOSIDE, PROPYLENE GLYCOL, ALCOHOL DENAT., SODIUM HYDROXIDE, ARACHIDIC ACID, MYRISTIC ACID, HYDROLYZED KERATIN, DISODIUM PHOSPHATE, BIOTIN, CITRIC ACID, DENATONIUM BENZOATE, PHENOXYETHANOL, METHYLPARABEN, PROPYLPARABEN, PARFUM (FRAGRANCE), ANIS ALCOHOL HEXYL CINNAMAL, GERANIOL, LIMONENE, CITRONELLOL, CI 17200 (RED 33)

Swoją drogą nie rozumiem zbytnio tego składu: coś lub coś - to przepraszam, skąd mam wiedzieć co kładę na swoje paznokcie? Na słoiczku w żadnym miejscu nie ma wypisanych składników, jedyna informacja pochodzi ze strony Essence...

piątek, 10 czerwca 2011

Vipera High Life nr 805

Ufff, zgodnie z obietnicą - nowy post :)

Postanowiłam wprowadzić pewne drobne zmiany w wyglądzie swoich recenzji, mianowicie aby było dla Was bardziej czytelnie, postanowiłam dodać dwie rzeczy: moją ocenę produktu w skali 1-6 oraz "Czy kupię ponownie", dzięki czemu na szybko, bez czytania recenzji będziecie mogły stwierdzić czy z danego kosmetyku jestem zadowolona i ewentualnie podjąć decyzję czy interesuje Was dalsze zagłębianie się w moje wypociny ;) Myślę jeszcze nad tym, aby wprowadzić dalszy podział recenzji na kategorie, ale jest to jeszcze w fazie przemyśleń, więc na razie zostaje tak jak jest :)

Dziś lakier, który początkowo wydał mi się... dziwny ;) To Vipera High Life numer 805, na pierwszy rzut oka piękny, intensywny, idealny kobalt.






Kupiłam go skuszona kolorem, mimo że czytałam wcześniej niezbyt pochlebne opinie na temat jakości lakierów z tej serii. Mimo wszystko uznałam, że za 9 zł warto zaryzykować i przekonać się na własnej skórze jak to wygląda.

No i cóż... Moje pierwsze wrażenie było... no powiedzmy niezbyt pozytywne. Nałożyłam lakier na paznokieć, spodziewając się tego pięknego koloru, a tu co? Woda! I to niemal dosłownie - prawie zero koloru i baaardzo rzadka konsystencja lakieru. Jednak postanowiłam się nie zrażać, szczególnie że szybko odnalazłam pozytywy takiego stanu rzeczy: z racji swojej konsystencji lakier bardzo łatwo i przyjemnie się nakłada, w dodatku okazało się, że mimo że krótki, pędzelek jest dla mnie bardzo wygodny: ma odpowiednią szerokość i jest "płaski" co dla mnie jest dużym pozytywem.

Nałożyłam kolejną warstwę - znacznie lepiej. Oczywiście nie było idealnie, nadal widać było duże prześwity, ale na pewno nie było tak źle jak wydawało mi się po pierwszej warstwie. Po nałożeniu trzeciej warstwy byłam całkiem usatysfakcjonowana - minimalnie prześwitywały mi białe końcówki w ostrym świetle, ale efekt uznałam za zadowalający. Przy okazji odkryłam kolejne pozytywy: lakier schnie wręcz ekspresowo, w dodatku dzięki temu, że jest rzadki nie robi smug, a powierzchnia paznokcia po pomalowaniu jest bardzo gładka i błyszcząca.

Ostateczny efekt bardzo mi się spodobał. Kolor jest niesamowity, naprawdę trudno było mi go uchwycić aparatem, jest tak wibrujący i żywy, że każde zdjęcie odbierało mu urok. Na szczęście kilka drobnych manipulacji Photoshopem i voila! Oto swatche:

Z lampą błyskową:

Światło dzienne:

No czy to nie jest piękne? :)

W ogólnym rozrachunku jestem zadowolona z tego lakieru. Mimo pewnych wad, posiada on wiele zalet, które zdecydowanie rekompensują te drobne niedogodności, a największą zaletą jest fantastyczny kolor, z tego też powodu czaję się na kilka następnych kolorków z tej serii ;) Jeśli chodzi o trwałość, jest przeciętna, nie powiem dokładnie ile dni, bo kładę na wierzch Nail Teka, w każdym razie trzyma się podobnie do większości lakierów.

Moja ocena: 4

Czy kupię ponownie? Tak, chętnie inne kolory.

sobota, 4 czerwca 2011

Uwaga, będę się chwalić! :)

Jakiś czas temu pisałam Wam o tym, że mój makijaż bierze udział w konkursie na wizażu. Niedawno miało miejsce ogłoszenie wyników i ku mojej radości... WYGRAŁAM! :) To znaczy znalazłam się w gronie 15 laureatek, co jest nie lada zaszczytem, bo patrząc na piękne prace pozostałych dziewczyn czuję się taaaaaka malutka.

W każdym razie, co mnie również niezmiernie cieszy, nagrodą był zestaw kosmetyków Delia Onyx, a to oznacza, że jak tylko do mnie przyjdzie i skończy się sesja, będą recenzje, recenzje i jeszcze raz recenzje! Hurra! :D (mam nadzieję, że też Was to cieszy tak jak mnie ;) )


Tymczasem Pokazuję swój makijaż. Przyznam że jestem z niego całkiem zadowolona jak na moje zupełnie nieprofesjonalne możliwości :)




Mam nadzieję, że Wam też się podoba :) Tymczasem oddalam się do nauki - kolejny wpis najpóźniej 10 czerwca! (wtedy wreszcie koniec sesji ;) )

sobota, 28 maja 2011

Nail Paint by Barry M - Raspberry

Dość długo mnie ostatnio nie było, ale niestety zaczęła mi się już sesja, w dodatku harmonogram mam dość napięty, więc niestety mam bardzo mało czasu na zajmowanie się swoimi sprawami, nie wiem też czy do 10 czerwca uda mi się jeszcze napisać jakiegoś nowego posta... W każdym razie na Wasze blogi staram się zaglądać mimo wszystko ;)

Dziś recenzja i swatche lakieru Barry M. Lakiery tej firmy mają duże grono zwolenniczek i są bardzo chwalone, postanowiłam więc sama się przekonać czy faktycznie są takie super :) Jak na razie wypróbowałam tylko jeden w kolorze raspberry, oto on:


Kolor to, jak sama nazwa wskazuje, malinowa czerwień. Bardzo trudno uchwycić go na zdjęciach, szczególnie, że nawet w rzeczywistości w każdym rodzaju oświetlenia ma zupełnie inny kolor - raz bardziej czerwony, raz różowy, raz jasny a innym razem z kolei ciemny jak wino. Mimo wszystko spróbowałam uchwycić kolor na zdjęciu, od razu napiszę, że nie do końca mi to wyszło, bo nie do końca widać tą domieszkę różu. Poniżej swatche z fleszem i w świetle dziennym, jak widzicie kolor wydaje się zupełnie inny.


Jeśli chodzi o używanie, lakier jest dość rzadki, więc początkowo trochę mi się rozlewał przy malowaniu, na szczęście po kilku razach nauczyłam się nim posługiwać i teraz uważam, że maluje się nim bardzo dobrze. Pędzelek jest wygodny i dobrej szerokości. Lakier jest fantastycznie napigmentowany - już przy jednej (!) warstwie nie widać absolutnie żadnych, ale to żadnych smug! Ja nakładam zawsze dwie, bo przy jednej odrobinę prześwitują białe końcówki, tyle też jest na zdjęciach.

Co do trwałości to z kolei troszkę się zawiodłam, bo słyszałam że te lakiery są bardzo trwałe, podczas gdy na moich paznokciach już po jednym dniu widać lekko starte końcówki, nawet z topem Nail Teka :( Ale z czystym sumieniem mogę to wybaczyć, bo kolor jest po prostu tak piękny i niesamowity, a malowanie tak komfortowe, że rekompensują wszystkie wady, zresztą dzięki temu jak lakier mi się znudzi to spokojnie go zmywam i maluję na inny kolor :)
Niestety na chwilę obecną kosmetyki Barry M można kupić wyłącznie przez internet - z angielskiej strony producenta, lub jeśli kogoś zadowala nieco mniejszy wybór kolorów, lakiery Barry M można kupić na polskiej stronie BeingEco.

Podsumowując, mimo drobnych wad, uważam że te lakier jest świetny i w związku z tym zakupiłam już kolejne dwa kolory, których recenzję na pewno tutaj zamieszczę :)

wtorek, 24 maja 2011

Najlepszy peeling świata, czyli Joanna Fruit Fantasy

Dziś chciałabym się z Wami podzielić moim absolutnym kosmetycznym faworytem. Jest to gruboziarnisty peeling Joanny, Fruit Fantasy.


Produkt dostępny jest w pięciu wersjach zapachowo-kolorystycznych: soczysta malina, dojrzała marakuja, hawajski ananas, brazylijska mandarynka i rajskie jabłuszko. Ja do tej pory próbowałam maliny i marakuji, poszczególne wersje w zasadzie różnią się jedynie zapachem i kolorem, ale o tym za chwilę :)

Peeling ten kupiłam kiedyś zupełnie przypadkiem, skuszona zapachem maliny i jak się później okazało jest to dla mnie absolutny hit i must have w swojej kategorii :) Jest to peeling gruboziarnisty, a więc nie do codziennego użytku, dobrze sprawdza się przy używaniu ok. dwa razy w tygodniu. Drobinki są dość grube i ostre, ich ilość jest bardzo przyzwoita (nie tak jak w niektórych peelingach: sam płyn i dwa ziarenka ;)), w dodatku czynią ze skórą prawdziwe cuda :) Już samo używanie jest przyjemne, obie posiadane przeze mnie wersje zapachowe mają przyjemny, dość intensywny, pozostający na skórze zapach owoców, być może lekko chemiczny, ale właściwie mi to zupełnie nie przeszkadza, wszak zapach jest tylko miłym dodatkiem do działania. Drobinki przyjemnie masują skórę, a po użyciu jest ona super gładka, bardzo miękka i miła w dotyku, aż chce się cały czas miziać ;) Żaden inny kosmetyk nie daje u mnie takiego efektu jak ten peeling. Oprócz właściwości złuszczających jest on też doskonałym nawilżaczem, dzięki niemu pozbyłam się suchej, zrogowaciałej skóry na łokciach i kolanach. Właściwie nad zaletami tego peelingu mogłabym piać w nieskończoność ;)

Jak dla mnie ten kosmetyk to prawdziwa perełka wśród peelingów: ma świetne działanie, przyjemny zapach i w dodatku bardzo przystępną cenę (ok. 10zł w Superpharm i Naturze), więc naprawdę polecam go do wypróbowania :)

piątek, 20 maja 2011

Barbra Colour Alike - Drwiny z Cytryny :)

Dziś będzie wiosennie i optymistycznie :)

Popadłam ostatnio w totalną manię lakierową, kupuję i oglądam, na szczęście nie opływam w fundusze więc kupuję odpowiednio mniej niż oglądam ;) Dlatego właśnie dziś jeden z moich ostatnich nabytków: lakier Barbry z ostatniej limitowanki "Wszystko gra!" w kolorze o wdzięcznej nazwie "Drwiny z Cytryny".


Mnie osobiście kolor kojarzy się bardziej z bananem, no ale wiadomo, każdy widzi co innego :)


Jest to pastelowy żółty z lekkim, perłowym, niemalże niewidocznym shimmerem - widać go tylko w słońcu albo sztucznym świetle, za to w świetle dziennym ani trochę. Bardzo mi się podoba ten kolor, jest taki letni i optymistyczny, będzie na pewno pięknie wyglądał na opalonych dłoniach (moje niestety jeszcze blade ;) )

Co do komfortu użytkowania: lakier rozprowadza się całkiem znośnie, chociaż mam wrażenie, że od pierwszego użycia trochę mi już zgęstniał i niestety lekko smuży. Pędzelek jest dobrej wielkości, wygodnie się nim operuje. Niestety do takiego krycia jak na zdjęciu potrzeba 3 warstw, na mniejszej ilości widać smugi (chociaż przy dwóch warstwach da się już wytrzymać jeśli ktoś nie jest drobiazgowy), no ale chyba taka już uroda pasteli. Za to zdecydowanym plusem jest to, że lakier szybko schnie. Do plusów należy zaliczyć także cenę - ok. 8zł. Co do trwałości: ciężko mi się wypowiadać, bo na wierzch kładę Nail Teka, ale wydaje się być całkiem przyzwoita :)

Tak czy inaczej sam kolor bardzo mi się podoba i myślę, że rekompensuje on wszelkie drobne niedogodności związane z aplikacją :) Z chęcią zamówię jeszcze jakieś lakiery z Barbry (czaję się na Coral Red :) ).

Poniżej moje swatche z lampą błyskową i w świetle dziennym.

 
(tutaj dobrze widać ten lekko perłowy połysk)


środa, 18 maja 2011

Lucy Minerals - Ambrosia Lip Balm

Zgodnie z obietnicą korzystam z chwili przerwy i zamieszczam szybki wpis :)


Balsam do ust z Lucy dostałam w gratisie przy okazji zamówienia na podkład i puder. Jego sklepowa cena to 6$, czyli około 18zł - jak na balsam trochę drogo ale... no właśnie zaraz wszystko opowiem :) Dostałam wersję w odcieniu Soft Rose, był to jedyny dostępny odcień oprócz bezbarwnego, teraz widzę, że pojawiły się dwa nowe: Baby Pink i Mia Rose, jednak na razie dostępne są tylko jako gratisy do zamówień lub elementy większych zestawów. Balsam oczywiście jest w 100% naturalny, bez chemii.


Kolor Soft Rose jest dość ciężki do opisania. Jest to taki jakby trochę przydymiony, ciemny róż, może z odrobiną miedzi, w każdym razie pełno w nim świecących drobinek, które utrudniają identyfikację koloru. Na ustach kolor nie jest tak mocny jak w opakowaniu, stapia się z naturalnym kolorem ust lekko je nabłyszczając i przyciemniając. Przyznam, że te drobinki trochę mi przeszkadzają, ponieważ moja dolna warga, i tak już duża w porównaniu do górnej, wydaje się jeszcze większa, ale z pewnością będzie to zaletą dla osób o małych, wąskich ustach.


W kwestii pielęgnacji nie mam nic do zarzucenia. Usta są miękkie i nawilżone, nie pękają. Na ustach balsam trochę się "ślizga" w porównaniu z moją ulubioną pomadką Nivea, która z kolei jest dość tępa. Jeśli chodzi o właściwości pielęgnacyjne, to w sumie nie widzę wielkiej różnicy w tych dwóch produktach, ale przyznam, że nie stosuję tego balsamu zbyt regularnie, raczej tylko przed wyjściem z domu. Zdecydowanym plusem jest też zapach - słodki, apetyczny, kojarzy mi się trochę z ciasteczkami, dlatego czasem zamiast się malować mam ochotę ten balsam zjeść :)


Trudno mi określić czy jest to bardziej balsam czy pomadka. Na pewno będzie dobry dla osób, które malują usta na co dzień, ponieważ łączy w sobie delikatny, ale widoczny kolor i właściwości pielęgnacyjne (lepsze niż jakakolwiek szminka, której używałam do tej pory). Ja na co dzień używam raczej bezbarwnych pomadek, dlatego używam tego balsamu jedynie raz na jakiś czas.

wtorek, 17 maja 2011

Mała zapowiedź

No niestety znowu nie mam czasu napisać nowej recenzji, na szczęście przynajmniej mam już zdjęcia :) Promotor mnie postraszył, że nie zdążę z licencjatem na obronę w czerwcu, więc siedzę i poprawiam, świata poza pracą nie widzę.

Tymczasem na zachętę mam dla Was dziś zapowiedź tego, co będziecie mogli na moim blogu zobaczyć w najbliższej przyszłości :)


Co my tu mamy?
- podkłady i finishing powder Lucy Minerals,
- Lush Dark Angels
- Peeling Joanna
- dwa rodzaje kremów do rąk Ava
- Ava BIO Rokitnik - krem pod oczy
- SOS Nail Care Balm Essence
- lakiery: Drwiny z Cytryny Barbra i Topless&Barefoot Essie
- Ambrosia Lip Balm Lucy Minerals

Zapraszam! :)

Na koniec chciałam jeszcze dodać, że mój makijaż bierze udział w konkursie, na razie możecie go obejrzeć (i skomentować :) ) TU, a po zakończeniu konkursu z pewnością wstawię go na bloga :)

piątek, 13 maja 2011

L'Oreal Serie Nature

Blogger wstał, więc szybki post, póki mam chwilkę :)

Dziś nie będzie recenzji, za to chciałam napisać o pewnej nowości, o której właśnie wyczytałam. Otóż okazuje się, że L'Oreal w swojej serii profesjonalnych produktów do włosów wypuścił kilka produktów rzekomo naturalnych - "Inspirowana naturą pielęgnacja włosów". Linia zawiera 6 rodzajów produktów:

Cacao - objętość i lekkość.
Szampon i maska wzmacniające włosy, 100% naturalne barwniki. Zawiera masło kakaowe.






Richesse - źródło blasku.
Szampon i maska do włosów suchych i pozbawionych blasku, 100% naturalny zapach, bez siarczanów. Zawiera antyoksydant z likopenu z pomidora.





Re-naitre - powrót witalności.
Szampon i maska dla włosów uwrażliwionych i osłabionych, zawiera proteiny ryżowe.





Tendresse - czułość i delikatność.
Szampon dla dzieci, hipoalergiczna formuła, nie szczypie w oczy.





Douceur d'huiles - Świetlista gładkość.
Do włosów niezdyscyplinowanych i puszących się, zawiera oliwę z oliwek i olejek z otrębów. Zapach w 100% naturalny, bez parabenów i silikonów, bez sztucznych barwników. Szampon i maska.





Purette naturelle - naturalna czystość.
Pielęgnacja włosów przetłuszczających się. Szampon z ECO CERT (!), 100% naturalny zapach, bez parabenów i silikonu.





Muszę przyznać, że bardzo, ale to bardzo jestem ciekawa tych szamponów i chciałabym koniecznie spróbować, szczególnie tych dwóch ostatnich. Oczywiście czynnikiem zniechęcającym jest cena szamponów profesjonalnych L'Oreala, ale może jakoś to przeboleję i się szarpnę, a wtedy możecie spodziewać się recenzji. Jestem tych szamponów tym bardziej ciekawa, że jak dla mnie profesjonalne produkty L'Oreala są naprawdę dobre i w sumie warte wydanych na nie pieniędzy, a jeśli można by było połączyć efekty jakie dają te szampony i dobre składy to byłoby pięknie :)
Oczywiście nie spodziewam się cudów - nie znam na razie składów tych szamponów, ale podejrzewam, że 4 pierwsze raczej naturalne są tylko z nazwy i powstały z okazji mody na wszystko co EKO, ale myślę, że po dwóch ostatnich można się spodziewać czegoś fajnego - czegoś co łączy dobre mycie (czego wg. mnie nie oferują szampony bez SLS) i nieco bardziej przyjazny skład :)

A Wy? Czy któraś z Was miała okazję próbować tych szamponów? Jeśli tak, dajcie koniecznie znać jak się sprawują! :)

poniedziałek, 9 maja 2011

Szminka Couleurs Nature Yves Rocher

Długo szukałam dla siebie idealnej czerwonej szminki. Zdążyłam nawet wdać się w dyskusję z mamą, która ma zupełnie inne wyobrażenie na temat idealnej czerwonej szminki :) Tak czy inaczej, myślę, że nie ma kobiety, która wyglądałaby z czerwonymi ustami źle - trzeba tylko odpowiednio dobrać odcień. Ja swój wreszcie znalazłam w Yves Rocher :)


Szukałam czegoś, co nie wpadałoby w pomarańcz, ale jednocześnie nie było zbyt ciemne, taka klasyczna czerwień, może z lekką nutą maliny.

Według producenta jest to szminka nawilżająca. Czy odczuwam jakieś nawilżenie? Szczerze mówiąc średnio, choć muszę przyznać, że usta wysychają mi mniej niż po innej szmince Yves Rocher, którą mam, więc może coś w tym jest :) W każdym razie nie oczekuję od tego produktu pielęgnacji, od tego mam balsamy i swoją ukochaną pomadkę Nivea. Jeśli chodzi o trwałość to jak dla mnie jest przeciętna, ale przyznam się, że akurat na tym za dobrze się nie znam, bo rzadko noszę na ustach kolorowe pomadki. Tak czy inaczej mnie zadowala, szczególnie, że producent żadnej super trwałości nie obiecuje.

Cóż więcej mogę dodać? :) Kolor nazywa się "Czerwień maku" i chyba faktycznie jest to trafna nazwa.


I prawda jest taka, że kupiłam tą pomadkę wyłącznie z powodu koloru, który w 100% mi odpowiada, dlatego jeśli ktoś wciąż szuka, albo po prostu lubi czerwone szminki to z czystym sumieniem mogę polecić :)


Poniżej mój nieudolny swatch szminki na ustach. Musicie mi wybaczyć, jest jaki jest, w dodatku okazało się, że mam jakieś krzywe usta i generalnie tak się namęczyłam nad zrobieniem jakiegoś sensownego zdjęcia, że aż mi padła bateria w aparacie ;)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...